Poniższy tekst, choć utrzymany w poetyckim stylu, jest zapisem rzeczywistego
wydarzenia – mojego sobotniego treningu zimą 2021 roku. Opisany w nim mistrz
Qigongu to autentyczna postać, którą miałem okazję spotkać podczas pobytu na
Tajwanie wiele lat temu.
Był mroźny i słoneczny styczniowy poranek – jeden z tych zimowych poranków, kiedy powietrze tnie jak kryształ, a świat skąpany jest w bieli. Tego dnia udałem się nad rzekę w moim mieście, by nieopodal lasu poćwiczyć swoje ciało i wzmocnić swego ducha. Każdy ma swój sposób na poranne ćwiczenia. Nad Wisłokiem (rzeka, nad którą się udałem) niektórzy praktykują poranny jogging, inni zimowe spacery, a jeszcze inni – w cieplejszych porach roku – jeżdżą na rowerach, czy na rolkach. Miasto Rzeszów oferuje wzdłuż Wisłoka całkiem długą i ładną trasę rowerowo-spacerową. Tak więc jest gdzie poćwiczyć.
Wielu korzysta z tej przestrzeni na swój sposób – biegacze, spacerowicze, rowerzyści. Ja jednak wybieram coś innego. Qigong. Ale czym on jest? Ta starochińska sztuka łączy w sobie harmonię ciała i umysłu. Ponadto zachęca nas do większego otwarcia się na piękno przyrody i dostojeństwo całego otaczającego nas kosmosu.
A tego dnia było się na co otworzyć, bo była tu cisza, był spokój, a ja mogłem zanurzyć się w ruchu. Mróz nie przeszkadzał – wręcz przeciwnie, dodawał energii.
Tego dnia był on bardzo silny (-13) i wszędzie dookoła, poza odśnieżonymi chodnikami, leżało pół metra śniegu. Wydawać by się mogło, że to nieco trudne warunki do ćwiczeń na zewnątrz. A jednak – było wspaniale. Słońce iskrzyło się w każdym płatku śniegu, a jego promienie w ten bezwietrzny i niezwykle spokojny dzień, przyjemnie i ogrzewająco muskały skórę mojej twarzy, a także każdy fragment mojego ubioru. Na początek uklepałem sobie butami metrowy okrąg w białym puszystym śniegu, a następnie zacząłem ćwiczenia. Rozgrzałem całe ciało kilkuminutowym pulsowaniem, by poprawić krążenie w całym ciele i jednocześnie wywołać komfort w moich mięśniach. Kiedy mięśnie odprężają się ze stanu sztywności do stanu elastyczności, wówczas emocje dużo łatwiej powracają do stanu harmonii. To trochę jak w słynnym powiedzeniu „w zdrowym ciele zdrowy duch”.
Potem przyszedł czas na zasadnicze ćwiczenia: „dziecko modlące się”, „bodhisattwa obejmujący ziemię”, „żuraw”. „smok” itd. Wszystkie one były elementem większej opowieści o powrocie do harmonii w naszym ciele i w duszy.
Stałem w śniegu, oddychając płynnie i naturalnie. Każdy ruch był efektem czucia tej płynności. Byłem uważny w teraźniejszości. A wszystko zaczęło się przecież wiele lat temu, kiedy to odkryłem qigong. Otóż historia ta ma już kilkadziesiąt lat. Jako uczeń szkoły średniej zainteresowałem się kung-fu, potem spotkałem tai-chi, a potem – by pogłębić czucie swojego tai-chi, zacząłem medytować zen. I w wyniku tych kolejnych etapów, któregoś razu wylądowałem na Tajwanie, gdzie spotkałem wyjątkowego mistrza qi-gongu nauczającego wśród grupy swoich uczniów.Był on niezwykle imponujący: uprzejmy, ale pełen mocy, stabilny, ale doskonale czujący energię, potężny, ale niezwykle ciepły i troskliwy. Poczułem, że to jest właśnie to! Pamiętam jak pewnego razu usiadłem w jego towarzystwie do medytacji, układając swoje dłonie na kolanach. Ręce ułożyłem dłońmi do góry by chłonąć nimi dobroczynną energię. Wówczas od razu mistrz udzielił mi instrukcji, by w miejscach o silnej pozytywnej energii układać dłonie wnętrzem do góry (tak jak teraz), ale w miejscach mniej sprzyjających bardziej optymalnie będzie układać dłonie wnętrzem do dołu (kładąc je na swoich kolanach). Zarówno wtedy, jak i wielu innych sytuacjach zdałem sobie sprawę, że mistrz dostrzega i wyczuwa każde moje poruszenie umysłu i każdy mój przepływ energii. Ale nigdy nie wykorzystywał on tych swoich zdolności aby mnie oceniać. Zawsze służyło to wsparciu i pomocy w rozwoju moich możliwości.
I tak właśnie zacząłem ćwiczyć qigong. Z czasem dowiedziałem się, że taka praca z energią qi jest niejako jądrem tradycji starochińskiej i samo tai-chi jest późniejsze. Na którymś etapie wyłoniło się z qigongu.
Potem, jedna z moich uczennic zapoznała mnie z jeszcze innym nauczycielem qigongu, który przyjeżdżał do Polski. I tak poznałem drugi styl tej sztuki. Oba znakomicie się uzupełniają – pierwszy jest jakby bardziej męski i pełen mocy, a drugi jest bardziej jakby żeński i pełen płynności i łagodności. Ale także jest w nim ogromna moc. Moc ożywiania swojego ciała energią witalną i moc ducha.
Wróciłem myślami do chwili obecnej. Śnieg skrzypiał pod stopami, a moje ciało pulsowało ciepłem. Szron rysował na zamarzniętej rzece niewymowne wzory. Otaczała mnie biel natury i harmonia kosmosu. Każdy płatek śniegu, niczym unikalny mikrokosmos, lśnił blaskiem odbitego światła. Dźwięki spokojnego poranka dopełniały tę ciszę. Była tylko błogość, biała przestrzeń i poczucie, że cała rzeczywistość jest jedną wspierającą mocą. Na zewnątrz lśniąca biel, a wewnątrz błogie ciepło płynące z ćwiczeń.
Komentarze
Prześlij komentarz