1 listopada. Zmarli, którzy odeszli


Dzień 1 listopada to dzień „Wszystkich Świętych”. Zwyczajowo nazywamy go „Dniem Zmarłych”. Nazwa ta utrwaliła się w PRL-u (Święto Zmarłych) jako bardziej neutralna i świecka. 
Nie zawierała w sobie implikacji, że święci istnieją (jak w przypadku oficjalnej nazwy „Uroczystość Wszystkich Świętych”), a jedynie stwierdzenie faktu, że ludzie umierają oraz że pamiętamy o tych, którzy zmarli. 


Moim zdaniem (pomijając całą historię i genezę powstania tego święta w Kościele, czyli rok 837, gdy papież Grzegorz IV zarządził, że 1 listopada będzie dniem wszystkich świętych, a nie jedynie „dniem męczenników”) Dzień Zmarłych jest istotny z wielu powodów: osobistych, społecznych, psychoterapeutycznych, egzystencjalnych itd.
 
 
Mówiąc o tych, którzy odeszli wiele osób ma skojarzenia niejednokrotnie z osobami znanymi z przestrzeni publicznej. Np. w 2017 roku odeszli m.in.: Zbigniew Wodecki, Grzegorz Miecugow, Wojciech Młynarski, Krystyna Sienkiewicz, Witold Pyrkosz, Danuta Szaflarska i wiele innych znanych osób. 
Fani muzyczni i sympatycy zespołu Linkin Park byli wstrząśnięci śmiercią wokalisty Chestera Benningtona, który 20 lipca 2017 popełnił samobójstwo  w wieku 41 lat, prawdopodobnie z żalu po śmierci i utracie przyjaciela Chrisa Cornella – frontmana  zespołu Soundgarden. Na pewno ten ciąg zdarzeń był zaskakujący i trochę szokujący. 
W innej stylistyce muzycznej tworzył Leonard Cohen, który odszedł rok temu w wieku 82 lat. 

Jednak, oprócz osób znanych publicznie, umierają i odchodzą z tego życia także osoby z naszego otoczenia, mniej znane, ale często jeszcze bardziej dla nas ważne i znaczące (najbliżsi, krewni, przyjaciele, czy znajomi). Szczególnie bywa to dla nas smutne i bolesne, gdy śmierć ta wydarzyła się niedawno. 
Istotne jest to, by rozumieć, że śmierć i odchodzenie pokoleń, które przecież ma miejsce od początku istnienia ludzkości, ma w sobie dwie strony medalu (smutną i radosną). 

Jedną stroną jest właśnie wspomniane tutaj poczucie straty. Osoby, które odeszły, wnosiły do naszego życia określone wartości, i często odczuwaliśmy je jako cenne i wspierające. 
A nawet, jeżeli nie patrzyliśmy na to w ten sposób (np. był to ktoś znajomy, z kim często kłóciliśmy się), to jednak mieliśmy w sobie poczucie przywiązania. Dlatego właśnie odczuwamy zazwyczaj smutek i żal, myśląc o tych, których już tutaj z nami nie ma. 


Jest jednak także druga strona medalu. Trochę podobnie jak oryginalna nazwa święta kościelnego „Dzień Wszystkich Świętych”. Dzień Wszystkich Świętych, jak sama nazwa wskazuje, był dniem radowania się ze świętości i szczęścia tych, którzy doświadczają niebiańskiego istnienia. 

Zaś 2 listopada obchodzono Dzień Zaduszny (potocznie Zaduszki), czyli wspominanie tych, którzy są tzw. zwykłymi duszami – wspominanie naszych zmarłych, którzy nie zostali namaszczeni statusem świętych Kościoła.    

Abstrahując od tych szczegółów istotne jest to, że Święto Zmarłych może mieć w sobie także bardzo pozytywną i budującą nas nutę. 
Poprzez pamiętanie o swoich zmarłych, o swoich przodkach, poprzez pamiętanie o ciągłej zmianie pokoleń doświadczamy także pewnej ciągłości znaczenia i wewnętrznych wartości.     
Inaczej mówiąc, poprzez takie skupienie się i zadumę nad grobami zmarłych, możemy odkrywać i doświadczać w sobie większe pokłady sensu życia. 

Z jednej strony (odkrywamy ten sens) poprzez docenienie wartości każdego dnia i każdej chwili (w obliczu przemijalności i ulotności wszystkiego). 
Święto Zmarłych to przecież zatrzymanie się na chwilę i dostrzeżenie ulotności życia ludzkiego, które niczym wielobarwny liść szybuje przez jakiś czas na wietrze, by opaść, które niczym świeca płonie swoim ogniem określoną ilość czasu, aż jej parafina się wyczerpie. 
Ta ulotność życia skłaniać nas jednak może do docenienia wartości i niepowtarzalności każdej chwili, która jest nam dana. 

Przypomina to sytuację ludzi, którzy np. wyszli ze śmiertelnej choroby, czy np. doświadczyli śmierci klinicznej. Wówczas doceniają oni każdy swój dzień, jako specjalnie i dodatkowo im ofiarowany.
Widzą jego piękno i wartość. Czują wdzięczność, która jest bardzo pozytywną i potężną energią. 
Zamiast wszystkim się zamartwiać (a powodów do zmartwień zawsze znajdziemy nieskończoną ilość) widzą oni ten podstawowy fakt: to cudownie, że dzisiaj żyję; cudownie, że widzę te wszystkie rzeczy, cudownie, że spotykam tych wszystkich ludzi. 

Czy takie podejście jest pewnego rodzaju naiwnością? Niekoniecznie. Dzięki takiemu podejściu zarówno głębiej szanujemy życie i żyjemy mądrzej, a jednocześnie mamy w sobie więcej pozytywnego magnetyzmu i łatwiej osiągamy swoje dążenia.  


A z drugiej strony pozytywny wpływ zadumy nad „Świętem Zmarłych” może przejawić się poprzez odczuwanie pewnego rodzaju „continuum”. Pamiętając swoją babcię i dziadka, a być może jeszcze prababcię i jej przodków, widzimy to wszystko w szerszej perspektywie i głębszej optyce. Widzimy, że nasze życie wypływa zarówno z czasów współczesnych, jak i z naszych przodków i przeszłych pokoleń. Szanując tych wszystkich naszych przodków w jakimś stopniu wzmacniamy siebie, ponieważ czujemy się wówczas głębiej osadzeni i mocniejsi. 


Okres 1 listopada i Święta Zmarłych, kiedy to odwiedzamy groby i modlimy się za swoich bliskich, to doskonały czas by przekroczyć swoją małostkowość i odkryć głębsze osadzenie w sobie, by odkryć wewnętrzny diament własnej świadomości i swojej siły.  




Komentarze

  1. Rafale, bardzo ładny artykuł. Przeczytałam z przyjemnością. Mam podobne przemyślenia :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się Ewo, że czujesz to podobnie - tak to ze mnie naturalnie wypłynęło,
      mając w pamięci wczorajsze pobyty na cmentarzach oraz poprzednie lata :-)

      Usuń

Prześlij komentarz